9 września 2024

rozdział ósmy

 

        Woda była zimna, pachniała mułem, chlupotała o ścianki porcelanowej misy i nie było jej więcej niż pół ratl⁶⁹. Pół ratl, a jej się przypomniało, że do śniadania zostało jeszcze półtora godziny — idealnie, akurat tyle, żeby starczyło jej na półgodzinną modlitwę i godzinne granie na oudzie, tak jak chciała ‘umiy.

        Ona sama chciała wrócić do łóżka. Tak po prostu, wrócić do łóżka, przykryć się kocem aż po samą głowę, zawinąć się w kłębek, tak jak robił to Rajah, i udawać, że wcale nie jest aż tak źle.

         Tylko że chyba naprawdę nie było aż tak źle, nie n a p r a w d ę, to chyba było tylko w jej głowie, bo na Boga, miała już tak bardzo bardzo dość tego wszystkiego — mahoniowych mebli, marmurowych ścian, złota i srebra, szmaragdów lśniący na szyjach ‘umiy i ciotek, cynamonu, od którego się krzywiła i wanilii, od której ją mdliło.

         Marmurowy Pałac ją dusił, ona się w nim dusiła.

         Potrzebowała powietrza. Ale nie tego pałacowego powietrza, przesiąkniętego zapachem złota i perfum — potrzebowała p r a w d z i w e g o powietrza, które zatykało zatoki, dławiło w gardle, rozpierało płuca.

         Tylko że nawet nie wiedziała, gdzie mogłaby znaleźć takie powietrze.

         Chyba nie w Agrabahu.

         Tutaj zawsze było coś nie tak — nawet w mieście, te kilka razy nie czuła się tak, jakby chciała się czuć — coś ją uwierało (w sercu, płucach, żołądku i kościach, pod skórą, chyba wszędzie), coś było nie tak, nie do końca tam, jak miało być, bo zamiast złota w oczy kłuła ją zieleń płytek, którymi wyłożono bramy (kiedy spytała się Alauddina, czy to szamaragd czy jadeit, ten tylko prychnął i powiedział, że to nawet nie kamień), a zamiast perfum czuła… w zasadzie do tej pory nie wiedziała, co tak właściwie czuła, coś jakby mieszankę uryny i suszonych kwiatów.

         Spojrzała na Rajaha, leżącego pod ścianą między wykuszem a donicą z przysychającą, nieco przerośniętą magnolią. Promienie słońca przebijały się przez okno, nieco na ukos, muskały łapy Rajaha i kawałek posadzki, tworząc długi, załamany trójkąt, dotykający wierzchołkiem przecinające się smugi żółci i czerni.

         Och…

         Przypomniała sobie, jak wczoraj „rozmawiała” z Terhi, Nabila pytała się, czy widziała Amatullah, ona skłamała, że nie nie, nie widziała jej, a chwilę przed obiadem w anadaruni rozległy się krzyki (to była… N a b i l a?), odgłosy stukotów butów (stuk-stuk, stuk-stuk, stuk-stuk-stuk), jakaś khadima upuściła tacę z półmiskami fattoush, inna potknęła się o własne nogi, prawie rozlewając wodę.

         Już nie pamiętała, czy przed zerwaniem się na nogi i pobiegnięciem na dziedziniec, spojrzała na ‘umiy, czy nie (nie wiedziała, co byłoby lepsze, ale ‘umiy do tej pory nic jej na ten temat nie powiedziała, więc istniała możliwość, że ‘umiy wtedy tam nie było, że to był ktoś inny, że szmaragdy tak naprawdę nie były szmaragdami, a co najwyżej malowanym drewnem). Już nie pamiętała, ile czasu zajęło jej zbiegnięcie z kamiennych schodków, ile kroków zrobiła, a ile oddechów nie. Już nie pamiętała, ile łokci wbiło się w jej żebra, brzuch, ramiona, ile razy ona nadepnęła komuś na nogę. Już nie pamiętała, o ile abayi prawie się przewróciła, od jak dużej ilości perfum zaczęło ją drapać w gardle. Już nie pamiętała, ile osób stało wokół niej, który głos należał do kogo, czy stała obok którejś z ciotek, czy zwykłej khadimy.

         Już nie pamiętała, czy ktokolwiek w ogóle zwrócił na nią uwagę.

         Ale pamiętała światło rozkruszające się o taflę wody i zsiniałą dłoń Amatullah ściskającą brzeg fontanny.

         Już później wszystko potoczyło się bardziej zawile i bardziej… odlegle — widziała strażników (tych, których oczywiście mogli wchodzić do anadaruni⁷⁰, jednego z nich kojarzyła, tego o oczach w kolorze węgla i skórze barwy rozgrzanej oliwy), widziała kilku medyków kręcących się w tę i z powrotem, mamroczących coś do siebie nawzajem. Widziała Nabilę, ale już tylko raz, bo nawet nie zeszła na kolację (teraz nagle udaje kochającą mamusię, siedzi przy niej i ryczy, jakby to naprawdę ją cokolwiek odchodziło — ale nawet nie była pewna, kto to powiedział — ale przecież Amatullah na pewno obchodziła Nabilę, była jej córką, przecież na pewno ją obchodziła, n a p e w n o). Widziała Khadiję szepczącą coś na ucho ‘umiy, widziała khadimy podczas kolacji, podajcie sobie nawzajem srebrne tace i słowa, których nie była w stanie dosłyszeć.

         Amatullah nie widziała — ktoś (khadima? Nie, chyba nie, bo miała abayę z brązowego jedwabiu, więc to na pewno była jakaś konkubina, tylko pytanie która, bo było ich z dużo w andaruni — a może wcale nie było ich tak dużo, tylko wszystkie były do siebie za bardzo podobne i się jej myliły, nawet jeżeli myślała, że wiedziała, która to która) powiedział, że z Amatullah jest źle — tak po prostu, że z nią źle, bez żadnego rozwinięcia, bez żadnych szczegółów.

         Było z nią źle, a Galija musiała z tym żyć, nawet nie wiedząc, co się dokładnie stało.

         Ktokolwiek w ogóle wiedział, co się stało? Ktokolwiek prócz Amatullah?

         Och, chyba powinna do niej iść, bo przecież może jednak ją wpuszczą, może i będzie musiała najpierw iść do ‘umiy (nawet jeżeli się nie zgodzi, to najwyżej, i tak pójdzie do Maryam), później właśnie do Maryam (która jej przecież nie lubiła…), pewnie też do Nabili (ale Nabila akurat ją lubiła. Chyba.) i pewnie będzie musiała czekać, aż medycy stwierdzą, że może tam do niej ktokolwiek iść (ale przecież Nabila cały czas siedziała w jej komancie, więc na to, żeby i ona mogła wejść, choć na chwilę, też się na pewno zgodzą).

         I może się okaże, że z Amatullah wcale nie jest tak źle. Może za kilka dni wszystko samo się rozwiąże i będzie tak jak przedtem.

         Może, może, może…

         Może faktycznie za dużo myślała, tak jak mówiły ‘umiy i Maryam — nudzi ci się, całe dnie nic nie robisz i przez to za dużo myślisz. A jak za dużo myślisz, to przychodzą ci do głowy dziwne pomysły i później jest, jak jest — a mówiłam Rim, że będzie miała z tobą ciężko. Od małego byłaś taka głupia, ale ona nie chciała słuchać i teraz ma, ty coś robisz, a jej się za to obrywa.

         Może tak, może to była prawda. Może faktycznie się tutaj nudziła (tak naprawdę, naprawdę nudziła, że dostrzegali to też inni, a nie tylko ona). Może faktycznie nie miała co robić, może faktycznie powinna zacząć coś robić — może powinna zacząć chodzić więcej po ogrodach, może powinna więcej siedzieć z igłami i lnem w dłoniach. Może faktycznie miała głupie pomysły (tylko że jakoś żadnego nie potrafiła sobie przypomnieć — co takiego głupiego zrobiła ostatnio?). Zawsze myślała, że względnie była dobrą córką, że nie robiła nic k a r y g o d n e g o — ale może tylko jej się tak wydawało, może tak naprawdę robiła karygodne rzeczy cały czas, może posiadania tygrysa było karygodne, może wyjścia z andaruni (o którym przecież nikt nie wiedział, prawda? A może jednak wiedzieli wszyscy, ale przecież nigdy nie wyszła dalej niż za wschodnie skrzydło, gdzie nawet nikt za specjalny się nie kręcił, sami strażnicy i khadimy, kilka razy widziała ojca i Jafara, no i Alauddina, chociaż ten zdecydowanie za każdy razem starał się udawać, że wcale go tam nie było). Może faktycznie było, jak było, cokolwiek by to miało znaczyć, bo Maryam nie raczyła jej tego wyjaśnić, jak właściwie było, zupełnie tak, jakby ona miała to doskonale wiedzieć, a Galija zdecydowanie za często miała wrażenie, że tak naprawdę nie wiedziała nic. Może faktycznie ‘umiy miała z nią ciężko (bo może naprawdę tak było, może naprawdę była okropną córką i to dlatego ‘umiy teraz jej nie lubiła). Może faktycznie była g ł u p i a. Może faktycznie tak było, że ona coś robiła, a ‘umiy musiała odpowiadać za każdy jej ruch, może to dlatego po tylu latach postanowiła urodzić kolejne dziecko, które byłoby w stanie jakoś ułagodzić jej los, sprawić, że nie będzie musiała odpowiadać za nie swoje słowa i czyny.

         Podniosła lekko wzrok, akurat na bok śpiącego Rajaha — góra, dół, góra dół, ona też tak oddychała, brzuchem, nie klatką piersiową, przez co czasami wyglądała, jakby ważyła kilka kaylajah⁷¹ więcej.

         Kiedy wróciła spojrzeniem do własnych dłoni zawieszonych w powietrzu, uniesionych nad misą, zorientowała się, że się trzęsły.

         Ona cała się trzęsła.

         Było jej zimno?

         Było jej a ż t a k zimno?

         Owszem, zmarzła w nocy, zawsze marzyła w nocy, wszyscy marzli w nocy, przynajmniej tak się domyślała, bo w nocy zawsze było okropnie zimno, w dzień zawsze okropnie ciepło — ale żeby aż tak?

         Bo przecież niby z jakiego innego powodu miałaby się trząść, jak nie z zimna?

         Potrząsnęła głową, policzyła od pięciu do jednego, na jeden z powrotem zanurzyła ręce w wodzie, tej okropnie paląco zimnej wodzie, przeszedł ją dreszcz, zimna woda, ciepła skóra, gotująca się w niej krew, blade plamy słońca tańczące na powierzchni wody.

         Zaczęła trzeć jedną dłonią o drugą, później nadgarstki, zachaczając o kości, wpatrując się w poruszające się pod skórą żyły, nabrzmiałe, zielonkawe, przypominały trochę koryta rzeczne siódmego miesiąca roku.

         Kiedy przyłożyła ręce do twarzy, miała ochotę syknąć z bólu, chociaż może to tak naprawdę wcale nie bolało, może bardziej paliło, znowu zimna woda, ciepła skóra, ale chyba jeszcze nigdy nie była taka zimna i taka ciepła.

         Chyba jeszcze nigdy nie była tak rozkojarzona — wszystkim, Alauddinem i jego brakiem, Amatullah i medykami krążącymi wokół niej, ‘umiy i jej ciągłym Galijo (Galijo to, Galijo tamto), Maryam i jej niesłodzonymi herbatkami, Rajahem, który sam ostatnio zrobił się jakiś taki otępiały, Fajr i jej snuciem się z kąta w kąt ze łzami w oczach, Terhi i tym jej bezsensownym, nie do końca zrozumiałym gadaniem, Nabilą i tym, że ją okłamała.

         …

         O Boże.

         Okłamała ją. Okłamała Nabilę. Widziałaś Amatullah? Nie.

         Przecież ją widziała. I nawet jeżeli nie wiedziała, gdzie poszła, to przecież ją widziała. Gdyby tylko powiedziała to Nabili, gdyby tylko powiedziała, że widziała Amatullah, to może nic by się nie stało, może…

         Nie, nie, nie. Przecież to nie była jej wina, to nie mogła być j e j wina. Nie, nie, nie. Przecież... Gdyby powiedziała coś innego — prawdę lub inne kłamstwo — to coś by to zmieniło? To sprawiłoby, że Nabila od razu poszłaby do ogrodów? To sprawiłoby, że znalazła by Amatullah całą i zdrową, siedzącą na trawie, wpatrzoną w prawie przechadzające się po trawie — a nie Amatullah już prawie biało-siną, z abayą zalewającą się barwą z kwiatami lotosów.

         Rajah zaczął wydawać z siebie jakieś dziwne dźwięki, nie do końca ryki, ale leżał brzuchem na podłodze, łbem na przednich łapach, machał lekko ogonem i się na nią patrzył tymi swoimi żółtymi ślepiami.

         Przestań, Galijo, chociaż nie wiedziała, kto i czy w ogóle ktokolwiek to powiedział, czy to tylko jej myśli, czy to ‘umiy nagle weszła bez pukania, bez przepraszam, bez niczego, chociaż równie dobrze, to mógł być Rajah.

         Chyba naprawdę coś było w tym, co mówiła ‘umiy — że jak nie ma co robić, to za dużo myśli (a zwłaszcza o rzeczach, o których nie powinna myśleć).

         Teraz musiała zmówić modlitwę.

         Przetarła dwa razy szybko twarz (pewnie znowu policzki zrobiły jej się całe czerwone i jeszcze przed przyjściem ‘umiy będzie musiała iść do Hanan po napar z ruszczyku), potem znów zanurzyła ręce w misie — zrobiła się lekko zmętniała, na dno misy wolno opadały drobinki piasku, którym wolała się nie przyglądać, więc zaczęła znowu szorować ręce, najpierw prawą, później lewą, zaczynając od łokci, przez przedramiona, nadgarstki, dłonie, na placach kończąc.

         Po zwilżeniu włosów musiała najpierw wydłubać bród spod paznokci, biało-szary, gęsty i klejący, na pewno nie tylko piach, ale, o Boże, za nic w świecie nie chciała wiedzieć, co to było. 

         Myjąc stopy, zauważyła, że ma lekko nadpęknięty paznokieć przy drugim palcu prawej stopy. 

         Ugh…

         Wbijając paznokcie w kostki, spojrzała na Rajaha, wciąż leżącego w pozycji brzuch-na-podłodze-łeb-pod-łapami, ale chyba wrócił do spania, bo miał zamknięte oczy, lekko rozwarty pysk, spomiędzy warg wydzierały się białe kły, za które kiedyś Najib chciał dać jej dwie sakiewki dinarów i szmaragdowe kolczyki, które — jak przypuszczała — były Nabili (która oczywiście zorientowałaby się szybciej, że to jej kolczyki, niż ona zdążyłaby w ogóle zawołać jakąś khadimę, żeby jej je założyła).

         Pojęcia nie miała, po co były potrzebne Najibowi tygrysie kły i przypuszczała, że nie chciała wiedzieć (bo przecież nie do amuletów, które były tylko głupimi gadaniem).

         Przymknęła oczy, westchnęła, czuła powietrze przepływające wewnątrz jej, z płuc, przez gardło.

         Odsunęła się od misy z wodą, rzuciła krótkie spojrzenie na Rajaha, wbiła wzrok w ścianę naprzeciw — jakieś dwie dhiry⁷², tak z dwadzieścia kroków.

         Przechodząc pod podkowiastym łękiem, stłumiła chęć dotknięcia żłobionych róży i gałązek oliwnych.

         Kamienny kozioł tkwiący na zworniku patrzył na nią tak, jak czasami patrzył na nią ojciec — nie jak ojciec, ale jak władca.

         Przystanęła na chwilę, tuż za sobą czuła chłód ścian, pogłosie nocy i jej własnego niewyspania, myśli krążących w jej głowie, rozpętujących się jak burza piaskowa.

         Przeplatających się myśli o Alauddinie i Amatullah i tym, jaką była okropną siostrą.

         Przez chwilę się zawahała — biały snop światła przecinał pomieszczenie, było wręcz biało-czarne, a jej było dobrze w tej czerni, tutaj, tak blisko ściany, tak blisko, że wciąż, gdyby chciała, mogłaby wyciągnąć rękę do tyłu i sunąć dłońmi po dekorateriach, po każdym oliwnym listku i różanym płatku.

         Ściany miały kolor piasku — tam, gdzie padał mrok, kory drewna, tam, gdzie odbijało się światło, chmur sunących po niebie.

         Więcej mroku niż światła, bo wciąż nie wstało słońce i nawet przez cienką, półprzezroczystą tkaninę z lnu, Galija ledwo była w stanie dostrzec zarysy czegokolwiek, pałacowej bramy, szczytu przymeczetowej wieży, na której pewnie wciąż kręcił się muezzin⁷³, miastowych murów.

         Miała ochotę wrócić do łóżka, zakopać się pod wszystkimi warstwami koców i poduszek, które miała, i nie wychodzić stamtąd do czasu kiedy… kiedy po prostu już będzie lepiej — czyli tak, jak było zawsze, zawsze, z a w s z e, jeszcze zanim stało się nie-tak-jak-zawsze.

         Przejście pięciu kroków i uniesienie rąk przyszło jej z większym trudem niż wypowiedzenie całej formułki (może dlatego, że wypowiadała ją pięć razy dziennie, od siedmiu lat, choć wszyscy wokół mówili, że trzeba nauczyć się języka węży, nie ich ruchów).

         Kiedy zgięła kolana i uderzyła nimi o zimno-gorącą posadzkę, czuła jakby to nie ona, lecz góry padły.


━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━


Ratl⁶⁹ — arabska jednostka wagi, około 0,5 l.

Andaruni⁷⁰ — irańskie określenie na harem, pomieszczenie/-a przeznaczone dla kobiet.

Kaylajah⁷⁰ — arabska jednostka wagi, około 1,5 kg.

Dhira⁷¹ — arabska jednostka miary, około 48 cm.

Muezzin⁷³ — mężczyzna nawołujący do modlitwy.


Ruszczyk (myszopłoch) jest głównie wykorzystywany jako środek moczopędny, ale także i zwężający naczynia krwionośne (+ ma milion innych zastosowań, które obecnie nie są mi do niczego potrzebne, więc nie będę o nich wspominać).

Według starych wierzeń, djinny bały się wilków, więc ludzie nosili przy sobie amulety z wilczych kłów lub pazurów.

5 komentarzy:

  1. Tak jakoś czułam, że może coś opublikowałaś i bardzo się cieszę, że przeczucie mnie nie myliło <3

    Komentarz niestety będzie raczej krótki (a przynajmniej na tę chwilę tak mi się wydaje), ale wcale nie dlatego, że mi się nie podobało, bo podobało mi się bardzo, tylko sama nie wiem, co mogłabym napisać; mam dwie główne uwagi, jak zwykle – uwielbiam opisy, bardzo do mnie przemawia ten strumień świadomości bohaterów, i że jesteś w stanie opisywać dialogi, nie pisząc dialogów, i przemycać ważne szczegóły z backstory, nie robiąc oddzielnych rozdziałów czy scen z backstory?
    Co do szczegółów to szkoda mi Galiji, z jednej strony, szczególnie w zestawieniu z POV-em (i w ogóle całą postacią) Alauddina to aż samo nasuwa się pytanie, co ona wie o trudach życia, ale z drugiej strony jest przecież księżniczką i dopiero prawie-kobietą i za pewne rzeczy nie można jej winić – ale z drugiej mam po tym rozdziale wrażenie, że właśnie nastąpiło u niej jakieś potężne zderzenie z rzeczywistością – chociaż już wcześniej były różne, z braku lepszego słowa, przebłyski – i jestem ciekawa, gdzie zawędruje to dalej.
    (I aaa, został wspomniany Alauddin, podobał mi się kontekst, w jakim o nim pomyślała i w ogóle jakoś mnie to ucieszyło ♥)

    I to absolutnie nie zarzut do ciebie, tylko do polskich zasad, ale nie mogę nigdy przejść obojętnie nad odmianą męskich imion z końcówką „jah”, mój mózg automatycznie chce czytać „Rajaha”, „Elijaha” i wszystkie podobne, i jakoś po prostu ughhh
    Pewnie dlatego nigdy nikogo bym tak nie nazwała, bo później sama pogubiłabym się w odmianie; ogromny (i nieironiczny) szacunek za to, że tobie się udało xD

    Poza tym tytuł znów mi się podoba!
    A nazwa myszopłoch brzmi jak przydomek jakiegoś epickiego bohatera, jestem urzeczona :DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano tak, (w końcu) coś opublikowałam, chociaż planowałam to zrobić jeszcze przed rokiem szkolnym, ale że pobiłam swój rekord w chorowaniu (drugi tydzień szkoły, a ja już siedzę w domu pod kołdrą), to stwierdziłam, że wezmę się w końcu za poprawki i spróbuję go w końcu wrzucić. (I ogromnie się cieszę, że ty się cieszysz!).

      A komentarz, mam wrażenie, że wcale nie jest taki krótki, wręcz przeciwnie — chociaż zauważyłam, że czytanie komentarzy, to jedna z najlepszych rzeczy w publikowaniu swoich prac. I bardzo, bardzo dziękuję za wszelakie pochwały, względem opisów, względem dialogów-niedialogów i backstory, chociaż tu też się pojawia pewne „ale”, bo mam wrażenie, że te ściany tekstu mogą po prostu kogoś zaboleć i ktoś znowu mi wytknie, że przecież tak się nie robi — ale jak na razie mam zaciesz, że ci się podoba! A w sprawie Galiji, to no, faktycznie powoli coś tam się u niej zmienia, faktycznie (chyba mogę zaspoilerować), że to może jeszcze nie było aż takie zderzenie-zderzenie, ale w sumie dużo nie brakuje.
      (Alauddin musiał być — chociaż generalnie plan był taki, że miał bardziej skupić się na Amatullah, ale zdaję sobie sprawę, że ciut mi nie wyszło, że nawet jeżeli Amatullah gdzieś tam się pojawiała, to zaraz i tak znikała pod warstwą tych wszystkich myśli, ale ostatecznie zdaję też sobie sprawę z tego, że Galija nie ma jakiś superaśnych relacji z Amatullah, więc nie chciałam tu robić z niej jakiejś zatroskanej starszej siostry, która nie jest w stanie skupić się na niczym innym, tylko na biednej, cierpiącej siostrzyczce).

      „Rajah” to faktycznie był malutki problem, bo o ile „Aatullah” pisownie nie da się za bardzo odmienić (chociaż słownie już tak, kiedy to „h” znika i zostaje samo „a” — i owszem, zawsze mogłabym napisać „Amatullahę”, „Amatullahi”, ale nijak tego nie widzę).

      W tym wypadku tytuł rozdziału również mi się podoba, a „myszopłoch” mnie bardzo rozbawił, ale ostatecznie zostało na „ruszczyku”, bo jednak brzmi poważniej (a coś przeczuwam, że Galija z „myszopłochu” także mogłaby się zaśmiać, no bo jednak— coś płoszy myszy?, ja wiem, humor denny jak studnia, ale mój też taki jest).

      Usuń
    2. (Nie dałam już rady wczoraj odpowiedzieć, chociaż planowałam)
      Aż chciałoby się powiedzieć, że może przynajmniej dzięki temu odpoczniesz – no ale wiadomo jak jest z chorobami, to nie wakacje :/ Życzę szybkiego powrotu do zdrowia, ale nie mogę się nie cieszyć, że dzięki temu mamy rozdział <3 (i mam cichutką nadzieję na kolejny w najbliższym czasie – swoją drogą, czy to reguła, że POV-y się przeplatają, czy po prostu do tej pory samo tak wychodziło?)

      Myślę, że rozumiem, o co ci chodzi z krytyką, bo faktycznie takie ściany tekstu mogą na pierwszy rzut oka wizualnie zniechęcić – ale ja chyba nigdy nie czułam, że twoje rozdziały są długie, nawet jeśli na takie wyglądają? Nie wiem, ile ma to sensu, ale przez to, zwłaszcza w przypadku Galiji (bo Alauddin jest chyba zwięźlejszy) mam wrażenie, że siedzę jej w głowie, w jakiś ADHD-owy sposób biegnę przez wszystkie kolumny i w niczym się nie gubię? No, może poza imionami, ale to moja wina, bo jeszcze ich wszystkich nie zapamiętałam, ale po to mam drzewko, żeby sobie wracać do wszystkich poza Fajr - Rajahem (co to za odmiana ;_;) – Jafarem i tak dalej, a obce słowa jak dla mnie dodają klimatu, i jeszcze jesteś dużo mądrzejsza ode mnie i oznaczasz przypisy numerkami zamiast gwiazdką, przez co trudno ich nie ogarnąć :D Podsumowując mój własny strumień świadomości – w Dniu gniewu (na który też czekam btw) narracja trochę się różni, jest bardziej tematyczna?, ale nadal czuć twój styl, bardzo specyficzny, ale jestem OGROMNĄ fanką <3 daj mi plastyczne opisy i jakieś makaronizmy i przepadam

      Wracając jeszcze do rozdziału – wydaje mi się, że zabieg z Amatullah wyszedł naturalnie, ani przez chwilę nie miałam „ale czemu ona ma ją gdzieś” ani tym bardziej „ale takie zachowanie jest nie w charakterze”, może trochę sobie nadinterpretuję, ale nawet gdzieś pod koniec rozdziału przemknęło mi przez głowę, że ta sytuacja dobrze oddaje… absolutnie nie egoizm, ale może egocentryzm Galiji? Nie mówię, że to źle, i ma to mnóstwo sensu w kontekście jej pozycji/wychowania, ale to coś, co podskórnie czułam już wcześniej, i co bardzo mi się podoba, bo nie jest idealną księżniczką bez skazy

      Ja totalnie rozumiem ten humor, gdybyś nie użyła nazwy ruszczyk (swoją drogą, ładnie <3) to pewnie parsknęłabym już w trakcie czytania rozdziału, a nie dopiero przypisów xD

      Usuń
    3. Dziękuję! Tak, to reguła, że POV-y się przeplatają, a w kwestii rozdziału, to też mam nadzieję, że uda mi się ruszyć z pisaniem i może do końca miesiąca coś jeszcze wrzucę.

      I za to też dziękuję, że te opisy cię nie dobijają, że mimo wszystko to jednak jakoś brzmi, że nawet jeżeli ja sama osobiście mam wrażenie, że niektóre fragmenty zalatują kiczem i żenadą, to najwyraźniej aż tak źle nie jest. Z imionami, to chyba rozumiem, faktycznie troszkę ich jest, chociaż mam wrażenie, że do tej pory cały czas pojawiają się ci sami, przynajmniej tak względnie, że i tak o pewnej ilości postaci nawet nie zdążyłam wspomnieć, a chciałabym i boję się, że później będzie za późno, że Galija nagle wspomni o kimś tam, o kim nie wspominała przez x lat i będzie to takie z d*py wzięte. Rajah i Jafar w zasadzie odmienia się tak samo (właśnie to zauważyłam, heh), ale jakoś generalnie jakoś odmiana „Rajah” mnie boli w oczy i gdybym tylko mogła, to cały czas pisałabym o nim w mianowniku. Oznaczania przypisów nie wyobrażam sobie za pomocą gwiazdek, bo wiem, że bym po prostu się w tym wszystkim pogubiła, a za „Dzień gniewu” w zasadzie miałam się zabrać wczoraj, bo jakiś tam zalążek rozdziału mam, ale nie wyszło, więc mam nadzieję, że dzisiaj wyjdzie.

      I aaaa, znowu dziękuję! (Czy ja nie dziękuję za dużo? Nie, chyba nie).

      A w kwestii Galiji, to ja już się przyzwyczaiłam, że niekoniecznie wychodzi na taką, jaką planowałam, ale w sumie to może dobrze, bo w sumie nie chciałam z niej żadnej buntowniczej księżniczki, która nie chce za mąż i w ogóle, jak się postara i postawi na swoim, to się zaraz okaże, że może sama wszystko ogarnąć i nie potrzebuje absolutnie nikogo i niczego. No nie, ja wiem, że teraz jest hype na niezależne postacie kobiece, ale nie, nie idziemy w tym kierunku, bo to po prostu kłóciłoby się z jakąkolwiek rzeczywistością historyczną (bo przyjmijmy, że takowa gdzieś tutaj majaczy) + nie wiem, osobiście chyba nie potrafiłabym stworzyć takiej bohaterki.

      Usuń
    4. Mam wrażenie, że chyba samemu jest się zawsze największym krytykiem swojej pracy, przynajmniej w moim przypadku (też) tak jest
      I właśnie, przypomniało mi się coś, o czym nie napisałam wcześniej! Twoje opisy w tym byciu dialogami-niedialogami i backstory-niebackstory są takie naturalne,, mam wrażenie, że gdybym ja się za to zabrała, wyszłoby mi totalne tell, don't show, a przecież powinno być zupełnie odwrotnie – no i u ciebie jest

      A z tym wspominaniem to sama nie wiem, jeśli to nie jest ktoś istotny tu i teraz to chyba naturalne, że o nim nie myśli? Ale już brzmi fajnie, że będzie jeszcze więcej postaci, wtedy już chyba nauczę się całej królewskiej rodziny na pamięć :D

      Aaaa, motyw girl boss, ugh, nie lubię go, bo prawie nigdy nie jest zrobiony dobrze – dla mnie tym lepiej, że nie planowałaś go w przypadku Galiji, jej postać nie jest idealna, ale naprawdę lubię czytać ją taką, jaka jest teraz ♥ Nie każda postać kobieca musi być silna, żeby być silna, no nie?
      (a poprawność historyczna zawsze na plus, nawet znikoma i w fikcyjnym świecie!)

      (I aaaa Dzień gniewu!!!)

      Usuń

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X