30 grudnia 2023

rozdział trzeci

 


         Alauddin nigdy w życiu nie przypuszczał, że jazda na wielbłądzie jest aż tak niewygodna. Siodło było twarde i płaskie, zbite i obijało się o nogi, które już całkiem mu zesztywniały od trzymania ich przed sobą w prostym zgięciu. Szmer kolorowych frędzli dzwonił mu w uszach, jakby były wykonane z mosiądzu, a nie zwykłej barwionej wełny. Od drewnianych chwytników bolały go dłonie, między palcami zebrał mu się pot i drobinki piasku, wżerające mu się w skórę, która wciąż piekła, choć i tak już nie tak bardzo, jak przedtem.

       Och, ileż by on dał, aby móc zamienić te garbate bydlę na swą śliczną, karą Rih (w zasadzie to każdy koń byłby lepszy od tego czegoś, ale Rih była j e g o).

         Rih. Była z nim, kiedy wyjeżdżał z miasta, a złota tablica Agrabah błyskała w słońcu, zupełnie jak chciała go ostrzec. Była z nim, kiedy ciemną, bezdenną nocą pustynia się przed nim rozstąpiła, a z jej odmętów wyłoniło się Maka Shahar. Była z nim, kiedy twarda, sucha pięść zderzyła się z jego szczęką. Słyszał jej nerwowe chrapanie i głośne drżenie nozdrzy. Kiedy się obudził otulony głuchą ciszą i promieniami wschodzącego słońca, Rih z nim nie było. 

          A więc gdzie była? Gdzie była t e r a z? 

          Zadrżał, kiedy jeden z wielbłądów, tuż obok niego głośno zaryczał; zacisnął mocniej ręce wokół drewnianych chwytników, tarfa²⁹ wbiła się jeszcze mocniej w napięte mięśnie. Z tyłu rozbrzmiały głośne, najwyraźniej nieukrywane śmiechy jego nowych towarzyszy

         Od zakurzonej mareeki³⁰ kręciło go w nosie i czuł, jakby ktoś nasypał mu soli w oczy. W uszach wciąż gwizdał wiatr — Alauddin

         Szejk Izzat el-Salameh, według słów… Jumaila? Nabeela? A może Yasira? — w każdy razie, mężczyzny w niebieskoszarych szatach, tego, który szedł na samym przodzie korowodu — często ratował „takich jak on”, cokolwiek miało to znaczyć, no, zapewne nie to, że go rozpoznali, bo iluż sułtańskich synów mogło błąkać się samemu po pustyni? Raczej nie zbyt dużo, oni woleli siedzieć w pałacu, gdzie mieli w s z y s t k o, więc co niby mieliby szukać wśród barchanów? Tam nic nie było, nic prócz suchego piachu, który zżerał ludzkie ciała kawałek po kawałku, skórę i od środka, kiedy dostawał się do płuc i żołądka.

         Najważniejsze, że zmierzali do Zatoki Srebra, przez północno-wschodnią część Otros (zakładał, że był na styku Otros i Sharanu), Agrabah, A g r a b a h, i później Qutaran (chociaż według niego lepiej byłoby przez środek Otros, gdzie było o wiele bardziej s t a b i l n i e, a potem Talhadra i ewentualnie południowo-zachodni skraj Qutaranu, no ale co on tam będzie gadał — tym bardziej że obecna trasa była mu o wiele bardziej na rękę). Bo w końcu zgodzili się go ze sobą zabrać, po serii napadu kaszlu i wycharczeniu jakiś niezrozumiałych słów (oni i tak go chyba średnio rozumieli).

         Czy te wielbłądy nie mogły być szybsze? W takim tempie do Agrabahu dotarliby w przyszłym miesiącu, a on czuł, że nie wytrzymałby kolejnych dwóch, może trzech — w zasadzie czterech? — tygodni tutaj, na pustyni, sam, czy z nie, wśród ludzi, których nie znał.

         Wśród ludzi, którzy patrzyli się na niego, jak na jakiegoś… jak na jakiegoś przybłędę, tak jak wtedy wszyscy, w pałacu, kiedy przywieźli go — brudnego, głodnego, z wszami i wystającymi kośćmi, skołtunionymi włosami i paznokciami obgryzionymi do krwi.

         Nie, nie, nie, nie miał co narzekać, marudzić. Przecież chciał wrócić do domu, w jednym kawałku — te wywłoki Jafara go nie zabiły, a miałby dać się zarżnąć i m?

         Dom, dom, dom. D o m — do jedenastego roku był nim zarazem cały Agrabah i żadne konkretne miejsce, potem stał się nim Marmurowy Pałac.

         Czy gdyby teraz znowu trafił na ulicę, musiał sam się o siebie martwić, żył o jednej koszuli i jednej trzeciej (ażeby aż tyle) tego, co codziennie dostawał, dałby radę? Przeżyłby, czyli umarłby po trzech dniach?

         Osobiście zakładał, że umarłby — z głodu, z wyziębienia, pewnie zaraziłby się jakimś gównem, a potem, zamiast pochować go w rodzinnej kubbie, wyrzuciliby go do zbiorowej mogiły, ot, dziurze w piachu, bez całunu, tego całego janaza namaz³¹, bez jakiejkolwiek płaczu, czyjejś tęsknoty, bez niczego.

         Wielbłądy wzburzyły kolejne drobiny piachu, przechodzące obok osły — szarobrunatne, zakurzone, których grzbiety opasały skórzane pasy, grube, wżynające im się w skórę, a płócienne worki, pełne (chyba) zboża obijały im się o boki — zaczęły ryczeć, i-a, i-a, brzmiały, jakby miały czkawkę.

         I-a, i-a, i-ha!

         Dlaczego kurzu robiło się coraz więcej? Bo kiedy spojrzała w dół, nie widział ani złotej barwy piasku, ani wielbłądzich kopyt, tylko rdzawą kurzawę, kłębiącą się coraz wyżej, otaczającego go ze wszystkich stron.

         Czuł, jak pustynny pył znowu wlatywały mu do ust — i nosa też — jak napełniał mu płuca i żołądek, wżerał się w nie, dusił go od środka.

         Zaczął kaszleć, dusić się, czuł drobinki piasku osiadające mu na podniebieniu, kotłujące się w gardle.

         Dlaczego było aż tak gorąco?

         Dlaczego musieli się tak wlec?

         Dlaczego te głupie osły musiały tak piszczeć?

         Dlaczego czuł się tak okropnie?

         Dlaczego cały czas miał wrażenie, że w nim, tam w środku, w płucach, w żołądku — w sercu? — szalała mu burza albo rój szarańczy?

         Dlaczego było mu zarazem gorąco i zimno?

         Czuł pot spływający mu po plecach i twarzy, gnieżdżący się w krzywych liniach na skórze dłoni, niczym spękana ziemia.

         Teraz ziemia też była spękana, otulona siatką pęknięć, jak pajęczą nicią, wyglądała jak kraklowana ceramika.

         Świst wiatru wiejącego z północy — nie, z południa — szelest piasku, to pustynia śpiewa, mawiała matka, a on zastanawiał się jak, pustynia mogła śpiewać. Pustynia to pustynia, morze piasku, żwiru i kamieni, nie śpiewała. Śpiewali ludzie i ptaki.

         Miał wrażenie, że m płuca mu za chwilę pękną, żyły na nadgarstkach z resztą też, czuł przepływającą przez nie krew, niczym zamulone rzeki przecinające serir³².

         Przez chwilę miał wrażenie, że obok coś huknęło, i że on sam ogłuchł.

         Czy ktoś coś właśnie krzyknął? Ale kto? Co?

         Co się stało? Dlaczego wszyscy nagle ustali? Dlaczego, eahira stali i gapili się nie wiadomo na co przed sobą?

         — Yasir!

         Yasir, jedyne co zrozumiał z rzeki słów mężczyzny, ciągle tego samego, ubranego na niebiesko, tego, który przewodził całej karawanie. Yasir, po prostu imię, takie samo już kiedyś słyszał w pałacu (chyba miał tak na imię któryś z żołnierzy albo któregoś syn? mąż? ojciec? — jakieś khadimy — ale jego, ojca, Khalida? A może Galiji?).

         Nie mogli mówić cały czas po arabsku? Tak przecież byłoby o wiele łatwiej. Czasami miał wrażenie, że w pałacu uczą się łaciny, żeby zedrzeć sobie gardło i połamać sobie zęby (które przecież i tak im wypadały — psuły się od miodu i ścierały od piasku, który dostawał się absolutnie wszędzie, do chleba, mięsa, mleka i wermutu³³).

         Próbował wychwycić chociaż pojedyncze słowa, ale jedyne, co potrafił rozpoznać, to wielbłądzie ryki, iha-iha i szczekanie psów (one cały czas tu były? Cały czas kręciły się pod kopytami wielbłądów? Cały czas ich nie widział, nie słyszał?).

         I-a, i-a, hau-hau, i-ha, hau-hau!

         Głowa znowu zaczęła go boleć, kawałki zleżałego khobez³⁴ — ostatnie, co jadł… ostatnio — podeszły mu niebezpiecznie wysoko do gardła, wraz ze zmętniałą wodą, którą podali mu, zamiast zapytać kim jest i co robi sam na pustyni.

         Zachowuj się, mówił mu ojciec — ten o j c i e c, który go spłodził i ponoć wychował, b a b a³⁵, chociaż oboje nienawidzili, kiedy go tak nazywał (A co ja, na babę wyglądam? Tak, a i owszem, zwłaszcza kiedy nie ma cię trzeci dzień z rzędu i z matką powoli zapominamy, że w ogóle istniejesz; skrzyczała go, po raz pierwszy matka po tym go skrzyczała, a on przepłakał całą noc, następny dzień włóczył się po mieście, omijając szerokim łukiem wszystkie miejsca, w których ktoś mógłby go rozpoznać, a wrócił dopiero kolejnego ranka, przytargany przez ojca Nasima — b a b y oczywiście nie było, a matka nawet się nie rozpłakała, po prostu kazała mu usiąść w kącie i siedzieć cicho). Zachowuj się, ciągle powtarzał ojciec a przecież się zachowywał, może trochę byle jak, ale cóż, jak miał się w takim razie zachowywać? Jak miał się zachowywać, żyjąca t a k, z ojcem, którego częściej nie było już był, i matką, wypełniającą sobie żyły, żeby tylko nie pozdychali z głodu. Przecież się starał. Jeszcze przed świtem chodził po wodę i wracał, kiedy niebo było błękitne, a słońce białe jak kozie mleko. Potem zazwyczaj siedział z matką albo kręcił się od domu do domu i uprzykrzał ludziom życie, wieczorami chodził po suku, grał z Nasimem w mancalę³⁶, ignorował nieprzyjemne skurcze w żołądku. Czego on od niego oczekiwał?

         Przecież on sam ledwo chodził, a jak już to tylko pod mury, żeby żebrać i zazwyczaj przychodził dopiero wieczorem — o ile w ogóle miał szczęście i zdołał się jakoś doczołgać — a jak nie, to na następny dzień — albo za dwa dni, trzy, cztery… kiedyś nie było go cały tydzień i wszyscy myśleli, że jednak umarł, a oni byli już na wszystko przygotowani: wykuli mu tabliczkę z imieniem (Q było jakieś takie dziwne, zdecydowanie za duże, większe od pozostałych liter, i krzywe, ale zdecydowali, że to nie robi żadnej różnicy), matka zrobiła chałwę i wylała z siebie kilka łez, on też próbował, ale nie wyszło, więc chodził tylko z miną cierpiętnika i… i ojciec wrócił jeszcze przed zachodem słońca, kiedy chałwy zostały ostatnie dwa kawałki, a łez już ani kropli, tylko cisza, dzwoniąca w uszach.

         Wrócił, oczywiście z niczym, prócz kolejnych ropiejących ran, ale przecież o co wam chodzi? Przecież nie mieli prawa wymagać od niego cokolwiek. Byli przecież tylko jego żoną i synem. Tylko jego rodziną.

         W nocy słyszał krzyki i płacz matki, bo ojciec miał tylko problemy z chodzeniem, nie z biciem żony.

         (Jego też czasem bił — kiedy bronił matki, ojciec mówił wtedy, że wszystkie kobiety są takie same, takie, siake i owakie, bicie ich uczy je łagodności, a on w żadnym razie nie ma prawa stawać po jej stronie, sprzeciwiać się własnemu ojcu, ale się sprzeciwiał, więc też mu się dostawało, to dla twojego dobra, żebyś nie wyrósł na jakiegoś kinaidosa³⁷ (kinaidosa, a on dopiero w pałacu dowiedział się, co (kogo) to słowo oznaczało (i czasami zastanawiał się, czy ojciec w ogóle wiedział, ale chyba musiał) i nie, zdecydowanie nie wyrósł na żadnego kinaidosa, ale szczerze wątpił, że to akurat ojciec temu zaradził).

         — Yasir! — nic-nie-rozumiem. — Yasir… — znowu-nic-nie-rozumiem. — …, Yasir! — nie-rozumiem.

         Dlaczego on tak uparcie powtarzał jego imię? A może wcale nie, tylko jego tak bardzo bolała głowa, że umysł zatrzymał się na ostatnim zrozumiałym słowie, powtarzał je w kółko, ciągle i ciągle, a on miał wrażenie, że za chwilę będzie rzygał w jego rytmie — Ya-sir.

         Ala-uddin. Ala-uddin. Ala-uddin.

         Alauddin…

         Spojrzał w niebo — było niebieskie, bardzo niebieskie, czyste, bez ani jednej chmury, bez ani jednego ptaka, po prostu bezkres błękitu, po którym wędrowało słońce — biała kula, błyszcząca, rażąca w oczy, jego promienie przelewały się z jednej strony na drugą, a kiedy patrzył na horyzont, ten falował, podnosił się i opadał, krawędzie lśniły srebrem i bielą, miał wrażenie, że zaraz oślepienie.

         Czy gdyby oślep, nic nie widział, nie czułby tego piekącego bólu w gardle na widok własnych dłoni?

         Złodziejom odcinano ręce za kradzież — krzywoprzysięgającym dwa palce, bluźniercom języki, gwałcicielom i cudzołożnikom jądra — kary mutylacyjne, i kiedy znalazł w pałacowej bibliotece stare zwoje z wyblakłymi sznurami liter, miał piętnaście lat i według prawa był już mężczyzną, ale zarazem miał ochotę zwymiotować.

         Potem dowiedział się, że dekret pochodzi jeszcze sprzed Hijrah (s p r z e d H i j r a h!) i był napisany po babilońsku, ale ktoś kiedyś go przetłumaczył, przywoził do Agrabahu i tak zostawił, a potem inny ktoś upchnął go w najdalszy kąt, stwierdzając, że to nic ciekawego.

         W zasadzie owy dekret wcale nie był ciekawy — prawo, prawo, prawo, kary za cudzołóstwo, kary za morderstwo, kary za kradzież, kary dla niewolników, kary dla panów (dla niewolników zawsze były surowsze, no kto by pomyślał) — nic ciekawego, bo nic nowego, to samo mieli teraz, prawo podyktowane przez Wielki Kalifat, jakby miało im to zapewnić zbawienie całego świata, wyplenienie zła i zaprzestanie popełniania grzechów przez ludzi.

         G r z e c h ó w.

         Imam³⁹ powiedział mu kiedyś, że shariat⁴⁰ już mu nawet nie pomoże, a on w ogóle nie wiedział, o co mu chodziło — byli gorsi od niego, mordercy, złodziei, łgarze, a on po prostu nie wierzył w ich Pana Światów i szczerze miał głęboko gdzieś, że nie wybaczy mu shirku⁴¹.

         Tacy jak on trafiali do Al-jahim⁴², szóstej ziemi Jahannam. Niżej była już tylko Otchłań i Iblis⁴³. 

         Ale jakby nie patrzeć, nie był w tym sam. I przynajmniej miałby ciekawe sąsiedztwo.

         Ale przecież my, wierni prawie się niczym od niego nie różnili.

         Codziennie modlili się po pięć razy dziennie, pościli przez calutki miesiąc raz w roku, składali jałmużny — to dla biednych, a to dla sułtana (chyba dla kalifa miał ochotę odpowiedzieć, ale nigdy nic nie mówił, bo wiedział, że nie skończyłoby się to zbyt dobrze — i że przecież sam należał do tych biednych, że tak naprawdę przecież wciąż do nich należał), chodzili na te durne pielgrzymki do Świętego Miasta (nigdy nie był w stanie wypowiedzieć prawdziwej nazwy ani tym bardziej jej zapamiętać, poza tym Święte Miasto doskonale oddawało jego jakikolwiek sens), żyli podług tego co dobre i sprawiedliwe, potępiali zło i niesprawiedliwość — czym było dobro, czym było zło? jak wyglądała sprawiedliwość?

         — Yasir, kurwa, cożeś zrobił? — ta kurwa była tylko domysłem, nie była po arabsku, ale zdecydowanie brzmiała jak przekleństwo całkiem znajomo, jak to słowo, które wypowiadał ich szejk za każdym razem, kiedy ojciec wręczał mu o dwie sakiewki dinarów za dużo; kurwa, co tak mało?

         Tuż przed nim stały trzy wielbłądy, obładowane hojr⁴⁴ do granic możliwości, obok kolejne trzy, tam skąd stał owy Yasir i przewodniki karawany (Askaidzi mieli dla takich jak on, jakieś specjalne określenie? Znając ich, pewnie tak) stały kolejne i kolejne, ale kiedy odwrócił się, widział tylko złocisty piasek i coraz bardziej bielejące niebo.

         Czuł się, jakby znajdował się jedną nogą we wnyku, a drugą w kurzawce. Jakby cały ten piasek za nim miał go za chwilę zasypać, a wielbłąd pod nim, zdeptać.

         Znowu zebrało mu się na wymioty, gardło go drapało i bolało, czuł jak żołądek przekręca mu się w tę i z powrotem. Coś zakuło go w mostku.

         Alauddin.

         Cicho, cicho, cicho.

         Zamrugał kilka razy i nim się zorientował, już wszystko ucichło — nikt nie krzyczał, wielbłądy i osły nie ryczały, psy nie szczekały, wiatr nie świszczał, piasek nie szeleścił, pustynia już nie śpiewała, ale mimo to miał wrażenie, że zaraz ogłuchnie, bo w uszach mu dzwoniło.

         Kiedy kilka długich minut później przechodził w tym samym miejscu, w którym stał Yasir, zaczęły go boleć skronie, ból kłuł i pulsował, a na piasku zamajaczyła mu krew, lepka i czarna, przez chwilę czuł zapach mokrej sierści, kwaśny, dławiący.

         Wytężył wzrok, pochylił się lekko do przodu i był niemal pewien, że pięć wielbłądów przed nim, szedł osioł z wozem pełnym płóciennych worków, a między nimi, spod płachty materiału, wystawała psia łapa, a raczej jej resztki — skrwawiona kość, spękana u nasady, od której poodchodziło mięso, strzępki skóry i pojedyncze pasma sierści, jeszcze niedawno chyba jasnej, kremowej, teraz barwy nasion granatu.

         Przełknął ślinę, wyprostował się, miał już dość tego wszystkiego. Przecież chciał tylko zrobić to, o co poprosił go ojciec (nie, o co poprosił go Jafar, ojciec przecież nigdy nie pozwoliłby mu łazić po całej pustyni, w tę i z powrotem za jakimś głupim kawałkiem blachy — dlaczego on wcześniej nie wyczuł, że z tym całym sułtan ma do ciebie pewną nietypową prośbę, jak na niego, ale obiecałem, że ci ją przekażę, jest coś nie tak? Przecież, gdyby ojciec naprawdę coś by cośd niego chciał, sam by przyszedł i powiedział).

         Na Bogów, dlaczego on był taki głupi?


━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Tarfa²⁹ — rama wielbłądziego siodła, wykonana z drewna tamaryszkowego.

Mareeka³⁰ — skórzana podkładka pod wielbłądzie siodło.

Janaza namaz³¹ — modlitwa pogrzebowa.

Serir³² — pustynia żwirowa.

Wermut³³ — arabskie, aromatyzowane wino, dawniej także służył jako środek leczniczy.

Khobez³⁴ — arabski chleb.

Baba³⁵ (arab.) — ojciec.

Mancala, tu: halusa³⁶ — tradycyjna, irańska gra planszowa.

Kinaidos³⁷ — greckie określenie na tancerza, przybierającego rozpustny styl, także zniewieściałość. (Nie mogłam znaleźć żadnego arabskiego odpowiednika, więc uznajmy, że ojczulek mógł kiedyś od kogoś zasłyszeć).

Hijrah³⁸ — ucieczka Mahometa z Mekki do Medyny, początek kalendarza muzułmańskiego.

Imam⁴⁰ (w szyizmie) — święty i przewodnik narodu islamskiego. Według wiary posiadał on nadprzyrodzone zdolności.

Shariat⁴⁰ — prawo normujące życie wyznawców islamu.

Shirk⁴¹ — najcięższy grzech w islamie, polegający na oddawaniu czci komuś/czemuś innemu niż Allah. 

Al-Jahim⁴² — szósty poziom islamskiego piekła, do którego trafiają bałwochwalcy. 

Iblis⁴³ — przywódca diabłów, odpowiednik chrześcijańskiego szatana. 

Hojr⁴⁴ — beduińskie sakwy.


Postanowiłam nie wdrażać się w żadne arabskie dialekty, bo to by było po prostu za dużo i zdecydowanie za trudne, ale Askaidzi (taki odpowiednik Beduinów) mówią po arabsku, po prostu innym dialektem, zbyt różniącym się od tego, którym mówi Alauddin.

Sparwa islamskiego piekła jest dość zawiła i faktycznie jest ono podzielone na siedem poziomów, im głębiej, tym gorzej. Al-Jahim już (chyba) wyjaśniłam, Otchłań to tłumaczenie (naprawdę nazywa się al-Hawiya) i według angielskiej Wikipedii jest przeznaczone dla „hipokrytów”(według Einara Thomassena) i Iblisa (według al-Thalabiego, XI-wieczbego uczonego — u niego każde piętro ma inną nazwę i inne przeznaczenie). I choć Thomassen triumfuje w Internecie, ja staram się jakoś sklecić oba wyjaśnienia w jedno.

I w zasadzie mam wrażenie, że robię za dużo przypisów, a jednocześnie nie wyjaśniam nic. Więc jeżeli czegoś ktoś nie zrozumiał, to ja z chęcią odpowiem w komentarzach.

5 komentarzy:

  1. Ależ sypnęło rozdziałami :0 <3

    Bardzo chciałabym wiedzieć dokładnie, co się tu dzieje, skąd dokładnie Alauddin wziął się na pustyni (i coś więcej o wywłokach Jafara, w ogóle więcej Jafara xD), ale mam wrażenie, że dowiem się tego dużo później, ale po drodze będzie mnóstwo innych ciekawych rzeczy; w ciekawy sposób wplatasz backstory w ciąg narracji, podoba mi się to
    W sensie, tyle, że Jafar jest Jafarem i że to wszystko było jakimś podstępem, już się domyśliłam :D (chyba szybciej niż Alauddin, ups) Zastanawiam się teraz, czy mogło to mieć coś wspólnego z jego wyprawami do miasta z Galiją czy jakimkolwiek innym aspektem ich relacji, czy z jeszcze innego powodu nagle stał się dla Jafara niewygodny
    I co z lampą!

    Bardzo podobają mi się też nawiązania do religii i stosunek Alauddina do niej
    Chy-yba z kontekstu nadążam, jest najtrudniej, kiedy więcej niż jeden pojawia się w jednym zdaniu, bo muszę się na chwilę oderwać od tekstu, przeczytać oba+, zrozumieć, a później wrócić jeszcze raz do całego zdania, ale w sumie nadal jestem team przypisy

    A wytłumaczenie z kinaidosem ma bardzo dużo sensu, zwłaszcza po komentarzu Alauddina
    I rany-rany, jak ja nie lubię jego ojca z tak wielu powodów D: Aczkolwiek podoba mi się kreacja postaci, wraca to rozróżnienie między jednym a drugim, baba i w ogóle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no posypało się, bo w sumie stwierdziłam czemu nie, skoro udało mi się ten piąty w końcu skończyć. I w sumie to był chyba taki ostatni moment, bo zaraz posypią się szkolne sprawy, a klasa maturalna i robienie prawka nie rozpieszczają.

      I w ogóle widząc komentarze pod moimi postami, mam wrażenie, że to wszystko co napisałam jest strasznie żenujące i z jednej strony szalenie się cieszę, że ktoś to czyta, a z drugiej boję się, że powypisywałam jakieś głupstwa, przecinając w jedną lub drugą stronę.

      I w ogóle ja sama nie wiem, mam wrażenie, że strasznie to wszystko rozwlekam i z czasem będzie bardzo męczące (tak negatywnie). I czy przydatkiem nie piszę czegoś zbyt ogólnie albo zbyt ubarwione, albo czy ciągle nie piszę tego samego. I jeju, ten blog, to jednak stresujący jest 😅.

      I aaa, ogromnie dziękuję! Naprawdę mam wrażenie, że mam okropnie ciężki, zawiły i średnio zrozumiały styl pisania, ale cieszę się, że jednak idzie coś zrozumieć z tego mojego bełkotu.

      Podstępność, to chyba jedyna cech Jafara ściągnięta od tego Disney'owskiego, bo tak poza tym, to dość ciężki typ charakteru, w dodatku uwielbiający wtrącać się w cudze dzieci (ale i tak, to chyba jedna z moich ulubionych postaci).

      A lampa to obecnie aspekt, który niezbyt zaprząta jego myśli.

      I w sumie ojca Alauddina też lubię, pomimo wszystko. Generalnie, to może dlatego, że na początku miał być kompletnie inny, ale stwierdziłam, że zrobię z niego dupka, bo czemu nie, uprzykrzanie życia swoim postaciom jest przecież takie fajne.

      Usuń
    2. I w sumie bardzo fajnie, bo dzisiaj jeszcze miałam czas przeczytać od razu :D

      Yyyh, nie, jeśli moje komentarze dają taki vibe, że wątpisz w to, co napisałaś, to na pewno ich wina, większość rzeczy mi łatwiej pisać niż je, może powinnam ograniczyć się do czegoś a la Shang D:
      bo mnie się jak do tej pory naprawdę podoba, bo coś w tym stylu do mnie przemawia – a propos, jeszcze muszę nadrobić paryskie opko

      Piąteczka za uprzykrzanie życia, mogę się pod tym podpisać obiema rękami :D

      I omg, Jafar brzmi totalnie jak ktoś, kogo będę wyczekiwać :D Ten Disneya jest dość karykaturalny, więc naprawdę jestem ciekawa

      Usuń

    3. Chodziło mi bardziej tak o własny odbiór tego, co napisałam niż bardziej twoje komentarze, bo momentami mam wrażenie, że ty bardziej ogarniasz niż ja.

      Disneyowski (nie mam pojęcia czemu, ale autokorekta uparcie próbuje mi wmówić, że pisze się z to z apostrofem i mi ciągle zmienia) Jafara to faktycznie jakaś przeginka, jakby, on niby jest tym złoczyńcą, ale w sumie momentami było mi go bardziej żal i choć próbował czasami nadać humoru, to ja nijak go nie odczuwałam (mówię o tym animowanym, bo „Aladyn” w wersji aktorskiej to w ogóle jakieś nieporozumienie i nie rozumiem po co ten film w ogóle powstał).

      I właśnie widzę, że że wszystkimi komentarzami się coś porobiło, ale nie mam zielonego pojęcia co.

      Usuń
    4. Aktorską wersję Aladyna widziałam w sumie tylko raz i chyba mimo wszystko nie była aż tak zła, jak się spodziewałam (patrzę na ciebie, Mulan, hatfu) - co nie zmienia faktu, że nadal nie rozumiem, co przyświeca Disneyowi z tymi wszystkimi remake'ami (poza tym, że wiem: pieniądze), bo na temat ich wtórności i kiepskości można by pisać eseje D:
      W każdym razie Jafar to było takie wtf xd Pasowałby mi swoją estetyką do Wspaniałego stulecia

      Usuń

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X